Domowe Animal Planet
Dzisiaj trochę o telewizji, kinie, zwierzętach i Oscarach. To będzie dosyć prywatna wypowiedź i mam nadzieję, że Państwo mnie zrozumiecie. Zacznijmy od Oscarów, jak zwykle jestem rozczarowany amerykańskimi nagrodami filmowymi imienia Oscara, dlaczego? Otóż szacowne grono Akademików wręcza nagrody w sposób następujący, najpierw oglądamy filmy, potem się nadymamy, napinamy, puszczamy trochę farby i jest jak zawsze, zgodnie z radziecką tradycją, nagrody dostają ci, co trzeba, czyli wyrok jest słuszny a nie obiektywny.
Mam marzenie, by nagrody otrzymywały filmy: dobre, oglądane, dobrze zrealizowane z popularnymi aktorami i ładnymi aktorkami, filmy z publicznością i niekoniecznie entuzjastycznymi recenzjami. Bo ostatnio tak się dzieje, że nagrody muszą trafić do tych, którzy zrobili filmy ważne. I tu się zgadzam z Akademikami, to dobrze, że błahe filmy są pomijane przez jurorów, ale jestem zły, bo Akademicy zapominają o widzu, który wybrał się na: „American Hustle”, „Kapitana Philipsa” czy „Wilka z Wall Street”. Właśnie takie filmy podobają się widzom, którzy często chodzą do kina. Ważne i poważne filmy też są dla widzów, ale jednak dla węższej grupy, często tylko dla krytyków i recenzentów filmowych. Dodam jeszcze, że wyjątkowo łatwo jest wytypować wygranych w tych filmowych zawodach o tradycyjnego Oscara. Szkoda, liczyłem na więcej, na święto kina a nie święto poprawności.
Miało też być o telewizji, obecnie telewizyjne ekrany zdominowały obrazy z Majdanu i Krymu, i pytanie, czy nowa wojna jest nieunikniona? Wojna trwa od dawna, tylko obecnie inaczej ją się nazywa – jest to presja medialna i medialna manipulacja, tylko szkoda, ze giną ludzie. Co jeszcze z telewizją? Wraca w czwartej odsłonie ,,Gra o tron”, czyli w czwartym sezonie – niezwykle pretensjonalnie zapowiadanym. Szczególnie zirytowało mnie to, że aktorzy grający w serialu popadli w samozachwyt i są absolutnie przekonani, że stworzyli arcydzieło. Czy tak jest przekonamy się w kwietniu i dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć, czy udało się czy nie.
I jeszcze jeden temat – moje prywatne Animal Planet. Od roku z górą nasz domowy kot przebywa w kocim świecie marzeń, więc w realu zrobiła się nisza, która natychmiast została wypełniona. Otóż nasz strych został zagospodarowany przez kuny domowe, a mieszkamy w mieście, w środku Olsztyna, nie w lesie, gdzieś na uboczu. Życie z kuną pod jednym dachem to prawdziwy horror i dreszczowiec, dlatego piszę o tym w rubryce filmowej. Życie kuny rozgrywa się późną nocą, gdy wszyscy już śpią i można ich szczęśliwie w środku nocy śmiertelnie wystraszyć, drapiąc w sufit, przewalając pudełka z bombkami, zjadając wielkanocne palmy, po prostu bawiąc się świetnie.
Natomiast my na dole przeżywamy gehennę, śpimy po trzy, cztery godziny na dobę, wyglądamy jak upiory, prawdziwa „Noc żywych trupów”, a funkcjonujemy tylko z przyzwyczajenia. Zebraliśmy już pokaźną kolekcję sposobów na pozbycie się kun – bo chyba są dwie (na razie). Sposobów jest wiele, tylko skutecznych mało i właśnie to się nadaje do prasy, a nie tylko kelnerzy i kelnerzy, ale to zupełnie inna historia.
Nasza przygoda z kuną nadaje się na film i może na jakiegoś technicznego Oscara, chociaż dwoje białych w rolach głównych, w miarę zdrowych (choć oboje nosimy okulary), walczących z małym zwierzątkiem, kto by nakręcił taki film, przecież jest to absolutnie niepoprawne polityczne, bo gdybyśmy na przykład byli… Jednak dam sobie spokój i zakończę ten wywód. A kuna jak rozrabiała na strychu, tak rozrabia.
Jacek Hopfer