Felieton literacki
Nagroda im. Skurpskiego dla poety M. Barańskiego
O nagrodach literackich mówimy w tej audycji sporo, choć coraz częściej z przekąsem albo odruchem zażenowania. Ale nie dotyczy to dwóch nagród „najświeższych”, ogłoszonych w ostatnich dniach. W Krakowie po raz pierwszy wręczono nagrodę poetycką Fundacji Wisławy Szymborskiej. Otrzymali ją ex aequo Krystyna Dąbrowska za tomik „Białe krzesła” i Łukasz Jarosz za „Pełną krew”, młodzi ludzie mówiący w poezji własnymi, autentycznymi głosami, na przekór modom i nastawieniom salonów. I proszę, mogło się obyć bez literackiego celebryctwa, towarzyskich parad i krytyków-mądrali. Cud ten sprawiło Jury, złożone w całości z zagranicznych tłumaczy literatury polskiej, dla których liczył się artystyczny poziom i tylko on. Jeżeli tak będą wyglądały następne edycje, to nagroda Szymborskiej z pewnością urośnie do rangi najbardziej prestiżowej, zwłaszcza że jej materialna wartość jest i tak dwukrotnie wyższa od „Nike”.
Drugim wydarzeniem, które podobnie pozytywnie mnie zaskoczyło, było rozstrzygnięcie kolejnej edycji olsztyńskiej nagrody im. Hieronima Skurpskiego. Z racji zasług i profesji jej Patrona, zmarłego przed siedmiu laty Nestora naszych artystów, powinno to być wyróżnienie dla twórców sztuk plastycznych. W gronie poprzednich laureatów „Hieronimusa” ( tak prywatnie tę nagrodę nazywam ), byli m.in. Barbara Lis-Romańczuk, Wiesław Wachowski, Tadeusz Burniewicz. Tym razem jednak kapituła postanowiła uhonorować poetę Marka Barańskiego. Wielki szacunek za odwagę i szerokie spojrzenie!
Tym bardziej, że uzasadnienie wcale nie jest trywialne i proste. Barański nigdy nie był „poetą malarskim”, posługującym się słowem jak farbą, chociaż wiele wierszy poświęcił obrazom. Przyjaźnił się z mistrzem Hieronimem i mimo że dzieliły ich pokolenia, spędzali mnóstwo czasu na rozmowach. Skurpski aż do śmierci był tytanem pracy ( umarł w wieku 92 lat ). Wiele malował, ale nie wyobrażał sobie dnia bez rysunków i szkiców. Szkicował ciągle, bez przesady – nieustannie: kształty przedmiotów, ruchy ludzkiego ciała, rysy twarzy zapamiętanych z ulicy; ułamki, drobne fragmenty rzeczywistości, które potem wykorzystywał w kompozycjach na płótnie.
Podobieństwo leży właśnie tutaj, w sposobie patrzenia na rzeczywistość. Marek Barański tka swoje wiersze z tego samego tworzywa. Nawiązuje do twórczości amerykańskiego poety Charlesa Reznikoffa, obiektywisty i autentysty, dla którego poetyckość wynikała z realnego świata widzianego przez wszystkich, a nie z duszy, intymnego smutku czy sfery mistycznej, co narzuca tradycja europejska i szczególnie – nasza rodzima. Barański, dziennikarz „Gazety Olsztyńskiej” o rozległych zainteresowaniach – od sztuki, reportażu, filmu dokumentalnego, fotografii po dziedzictwo Mazur, kulturę śląską i lotnictwo – zadebiutował późno. Już pierwszy tomik, wydany w roku 2000 „Piecyk na niebie”, pokazuje, że mamy do czynienia z „poetą osobnym”, niepoddającym się ani formule borussiańskiej ani innym, wcześniejszym i późniejszym manierom i stylom. Tak też w tomiku „Echo i dym” żegna Hieronima Skurpskiego wzruszającym wierszem bez patetycznych tonów i żałobnej emfazy:
opowiem ci o dniu,
w którym wyszedłem na ulicę
po filmie Almodovara
…
oglądałem młodość twoimi oczami
kostkę niewysokiej dziewczyny
obejmował paseczek ze skóry
widziałem czujność tropionej sarny
gdy wspinała się
na wysoki
stopień autobusu
Almodovar tym filmem
wykpiwa wiarę w zaświaty
ale ja tęsknię za tobą
bo potrzebny jesteś tutaj żywy i konkretny
Natomiast swoje relacje z malarstwem i wobec malarstwa wyjaśnia Marek Barański w krótkim utworze pt. Kiedyś, który niech będzie puentą, ilustrującą również sens i współczesne rozumienie roli poezji:
Jako dziecko oglądałem obrazy Siqueirosa
w Muzeum Narodowym w Warszawie
potem usiłowałem narysować konia
i byłem świadkiem burzy w górach
Nie narysowałem konia
Napisałem wiersz
Włodzimierz Kowalewski