Stanisław Piechocki – w ósmą rocznicę śmierci
Mija ósma rocznica śmierci Stanisława Piechockiego. Przypominam Go Państwu co roku. Obiecałem to sobie, gdy odszedł, pokonany przez potworną chorobę. Był najpoczytniejszym olsztyńskim pisarzem przełomu XX i XXI wieku. Jego książki, opowiadające o historii naszego miasta i odkłamujące propagandowe mity z czasów PRL, rozchodziły się wśród mieszkańców Olsztyna w tysiącach egzemplarzy. Był też moim przyjacielem. Łączyło nas dzieciństwo spędzone na Zatorzu, podwórko u zbiegu ulic Limanowskiego i Żeromskiego.
To dziwne, ale dziś coraz bardziej jestem przekonany, że do tzw. „uprawiania literatury” zarówno Staśka, jak i mnie skłoniło „magiczne miejsce” – gabinet jego Ojca. Klubowe fotele, regał z książkami sięgający sufitu, wielkie radio w mahoniowej skrzynce, a na biurku przedwojenna, walizkowa maszyna do pisania, prawdziwe cacko. Wszystko to pociągało dostojnym spokojem, wrażeniem azylu od świata. Ojciec, Witold Piechocki, był sędzią, ale też tłumaczem i prozaikiem, autorem m.in. powieści science-fiction „Dziewczyna z kosmosu”. To niezwykła postać, warta również przypomnienia. Zasadniczy, powściągliwy, zamknięty, prawie nie wspominał o swoich wojennych losach. Wcielony do Wehrmachtu znalazł się w Grecji i tam uciekł do partyzantki. Walczył w oddziałach greckich i jugosłowiańskich, prawdopodobnie również w tajemniczej brytyjskiej formacji specjalnej, osobiście znał słynnego Jerzego Iwanowa-Szajnowicza, słynnego Agenta nr 1. W latach 70-tych został odznaczony w Belgradzie i Atenach wysokimi orderami wojskowymi.
Stasiek chciał pisać książkę o Ojcu. Po jego śmierci bezskutecznie szukał pamiętnika, którego istnienie podejrzewał. Nic z tego nie wyszło, ale sam zamiar świadczył już o narastającej pasji historycznej. Miał wówczas za sobą kilka wydanych powieści, w tym ceniony przez samego Henryka Berezę, debiutancki „Przedostatni przystanek” pisany ludową gwarą. Nabierał jednak coraz większego dystansu wobec tzw. „prozy artystycznej”. Powtarzał mi wiele razy : „To bez sensu zmyślać bzdury. Przecież jest tyle prawdy ciekawszej od kłamstw.” Rozczytywał się w mistrzach literatury faktu – Wańkowiczu, Krall, Kapuścińskim. Bardzo inspirowało Go Kortowo. I znów „magia miejsca” zdecydowała o zmianie literackiej drogi.
Jako chłopcy do Kortowa jeździliśmy latem nad jezioro, oczywiście trolejbusem, „trójką” prosto z Zatorza. Już wtedy rozglądał się i mówił, że czuje tu „jakąś dziwną grozę” w powietrzu, a ja pukałem się w czoło. Nic nie wiedzieliśmy o przeszłości tego miejsca. A jednak przeczucia się sprawdziły, gdy wskakując w chaszcze kortowskiego parku wpadł na kamień, który okazał się kawałkiem nagrobka z gotyckim napisem.
Dwadzieścia lat później zaczął zbierać materiały do książki o dziejach Kortowa. Początkowo znalazł tylko kilka artykułów z dawnego „Głosu Olsztyńskiego”. Były kłamstwami, potwierdzili to sami autorzy. Zaczął więc szukać świadków, prowadzić własne badania i śledztwa. Przyglądałem się tej mozolnej pracy. Nagrania, notatki, zdjęcia, wyjazdy do Niemiec. Internet wtedy jeszcze raczkował, zdobycie każdej informacji wymagało zabiegów i trudu. Wreszcie w roku 1993 ukazał się „Czyściec zwany Kortau”, pierwsza historyczna opowieść Piechockiego. Demaskował w niej zbrodnię eutanazji, dokonywaną w Kortowie przez Niemców na pacjentach mieszczącego się tam zakładu psychiatrycznego, a także zbrodnię wojenną – wymordowanie przez oddziały Armii Czerwonej rannych i personelu niemieckiego szpitala polowego.
Zgromadzony materiał był ogromny. Nieustannie wzbogacany i weryfikowany stanowił źródło dla następnych, doskonale znanych książek: „Dziejów olsztyńskich ulic”, „Olsztyna 1945 – portretu miasta”, „Olsztyna magicznego”. Ostatnią książkę, „Olsztyn nie tylko magiczny”, ukończył krótko przed śmiercią. Pisał ją, zagryzając wargi z bólu, nie doczekał wydania. Zmarł, skończywszy ledwie pięćdziesiąt lat. Choroba i śmierć pokrzyżowały Jego wielkie plany – chciał stworzyć wielotomową, historyczną monografię naszego miasta.
Cieszę, że ma następców. Może dokładniejszych, bardziej nowoczesnych, choć na pewno podobnych pasjonatów. On jednak na tej ścieżce był pierwszy.