Strona główna Radio Olsztyn
Posłuchaj
Pogoda
Olsztyn
DZIŚ: 8 °C pogoda dziś
JUTRO: 18 °C pogoda jutro
Logowanie
 

Zaduszki literackie 2013

Znicz, fot. Krzysztof Pakulnicki

W związku z dniem Wszystkich Świętych i Dniem Zadusznym media niejako rutynowo wspominały zmarłe ostatnio wybitne postacie życia publicznego. Wśród nich byli także pisarze. Sam mówiłem o Edmundzie Niziurskim, ale obok autora „Sposobu na Alcybiadesa” odeszło w minionych miesiącach niestety także kilka innych wielkich osobowości naszej literatury.

Śmierć Joanny Chmielewskiej przeżyłem jako koniec jednego z najciekawszych rozdziałów historii polskiej powieści popularnej. Nazywano ją „Królową kryminału”. Rozmach jej twórczości, ponad 70 tytułów, można porównywać z dorobkiem Agaty Christie. Od tej klasyczki gatunku była mniej mroczna i poważna, za to bardziej finezyjna i dowcipna. Powieściami takimi jak „Wszystko czerwone”, „Romans wszechczasów”, „Całe zdanie nieboszczyka” trafiła „w dziesiątkę”, tworząc sympatyczne bohaterki pozornie zagubione, słabe, roztrzepane, ale w kulminacyjnym punkcie dzięki inteligencji, sprytowi, wewnętrznej sile wyprowadzające w pole najbardziej przebiegłych bandziorów. Główny walor prozy Chmielewskiej stanowił jednak język – pełen humoru, błyskotliwy, czasem skrywający erotyzm, czasem autoironię.

Językowi zawdzięcza też swoją literacką wielkość Sławomir Mrożek, zmarły u schyłku lata w Nicei. Jako autor przeszedł niezwykłą drogę – od satyrycznej prozy po dramatopisarstwo, a więc żywe słowo rzucane ze sceny, które stało się jego podstawowym środkiem wyrazu. Każda epoka polskiej kultury ma swój arcydramat. Romantyzm „Dziady”, moderna „Wesele”, dwudziestolecie „Szewców”. Arcydramatem czasów PRL-u jest „Tango” Mrożka. Zbudował tam postacie z polskich marzeń i polskiej głupoty, z polskiej uczuciowości i rodzimej obłudy, wycieniował je za pomocą genialnie podsłuchanego języka różnych pokoleń i różnych społecznych grup początku lat 60-tych. „Tango” w oczach dzisiejszego widza to nie tylko wciąż aktualna metafora, ale prawdziwy podręcznik najnowszej historii i socjologii jednocześnie. I właściwie nie ma po co opowiadać dalej o skomplikowanej drodze życiowej Autora, o tym, jak coraz bardziej odstawał od rzeczywistości w późniejszych utworach, bo przy „Tangu” wszystko to traci znaczenie.

Teraz w tym korowodzie wspomnień wątek osobisty. Państwo wybaczą, bo rzadko to robię. 2-go maja po ciężkiej chorobie zmarła w Wiedniu Doreen Daume. Tłumaczyła moje książki: „Powrót do Breitenheide” i „Rude włosy nocą”, ale przede wszystkim była wybitną tłumaczką Brunona Szulca, Czesława Miłosza, Karola Wojtyły oraz współczesnej polskiej poezji. Moja rówieśniczka, piękna kobieta o budzącej podziw erudycji; pamiętam długie godziny przegadane w kawiarni Tomasellego w Salzburgu, do której niegdyś chodził Mozart, i długie podróże jej małą mazdą po alpejskich szosach. Urodziła się w Dortmundzie, była córką Willego Daume, wieloletniego przewodniczącego niemieckiego Narodowego Komitetu Olimpijskiego. To on doprowadził do organizacji olimpiady w Monachium w roku 1972, ma w tym mieście plac swojego imienia. Doreen była też zbuntowanym dzieckiem-kwiatem swojej epoki. Miała za sobą długi hippiesowski epizod w Ameryce. Gdy wróciła stamtąd pod koniec lat 70-tych, zamieszkała w Wiedniu. Studiowała pianistykę w tamtejszym konserwatorium. Z kulturą polską zetknęła się, jak opowiadała, przypadkowo, przez znajomych. Urzekła ją melodyka i brzmienie naszego języka. Nauczyła się go bardzo szybko, mówiła biegle, z ledwo tylko wyczuwalnym twardym akcentem. Jej tłumaczenia od razu zdobyły uznanie. Nie narzucała w nich, jak to często bywa, własnej osobowości, umiała po mistrzowsku przekładać na niemiecki także ducha utworu i styl autora. Jej największą literacką miłością był Bruno Schulz, tłumaczyła go z pasją, głęboko czując barwy i smaki jego poetyckiego świata, a jego Drohobycz nazywając swoją drugą ojczyzną. Ceniono ją wysoko, wymieniano obok nazwisk takich gigantów, jak Karl Dedecius i Henryk Bereska.

„Śmierć jest ( tylko ) przecinkiem w zdaniu twego losu”, jak chce poeta. Wydaje się, że ta prawda w pierwszym rzędzie dotyczy literatury. Śmierć zabiera tylko to, co fizyczne i marne – ludzkie ciało. Nad tym, co w człowieku najlepsze, nie ma jednak władzy i zostawia innym ludziom na zawsze.

Włodzimierz Kowalewski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przeczytaj poprzedni wpis:
Chciał się okaleczyć, a omal nie zabił matki

W październiku zeszłego roku 19-latek z Olsztynka wrócił do domu pijany. Po kłótni z matką, Dariusz P. poszedł do drugiego pokoju i próbował się okaleczyć. Kiedy...

Zamknij
RadioOlsztynTV